Bajki

BAJKA O ŚWIETLIKU



Za górami, za lasami był sobie kraj, w którym żyły świetliki. Pewnego dnia urodził się świetlik, który nie świecił. Rodzice myśleli, że jak dorośnie to mu przejdzie, ale świetlik rósł i nadal nie świecił. Minęło parę lat, świetlik był już duży, ale nadal nie świecił. Postanowił wyruszyć w świat, żeby nauczyć się świecić.

Dotarł do jeziora i poprosił mieszkające tam świetliki:
- Mam problem. Nie umiem świecić. Powiedzcie, co mam robić, żeby świecić.

Świetliki uśmiechnęły się i powiedziały:
- Przyjdź tutaj wieczorem, usiądź na pomoście i patrz na zachód słońca. Patrz jak pomarańczowo-złote słońce chowa się do jeziora. Słuchaj jak pięknie szumią wtedy trzciny. Jak delikatnie faluje woda. Wtedy będziesz świecił.

Świetlik posłuchał ich. Przyszedł nad jezioro wieczorem, usiadł na pomoście i patrzył na słońce, które zanurzało się w wodzie. Trzciny szumiały cudownie, w wodzie odbijało się złote słońce. Było pięknie. Ale świetlik nadal nie świecił. Smutny ruszył w dalszą drogę.

Zawędrował do sadu i poprosił mieszkające tam świetliki:
- Mam problem. Nie umiem świecić. Powiedzcie mi co trzeba robić, żeby świecić.

Świetliki uśmiechnęły się i powiedziały:
- Musisz usiąść tu na gałęzi jabłoni, poczuć jakie są piękne i jak cudownie pachną jej kwiaty. Zobaczyć wspaniały deszcz płatków kiedy wieje wiatr. Wtedy będziesz świecił.

Świetlik posłuchał ich. Usiadł na gałęzi. Zobaczył jakie piękne są kwiaty jabłoni, jak cudowni pachną. Zachwycił go deszcz białych płatków, kiedy powiał wiatr. Było pięknie. Ale świetlik nadal nie świecił. Smutny ruszył w dalszą drogę.

Dotarł do starego dębu i poprosił mieszkające tam świetliki:
- Mam problem. Nie umiem świecić. Powiedzcie jak to się robi, .ze się świeci.

Świetliki uśmiechnęły się i powiedziały:
- Usiądź na gałęzi dębu, zobacz jak słońce przebija przez jego liście, posłuchaj jak szumią jego stare gałęzie. Poczuj piękno starego drzewa. Wtedy będziesz świecił.

Świetlik posłuchał ich. Usiadł na gałęzi. Podobało mu się, jak ciepłe promienie słońca przeświecają przez liście. Stary dąb cudownie szumiał. Było pięknie. Ale świetlik nadal nie świecił. Jeden ze świetlików poradził mu, żeby wybrał się do wielkiego lasu, w którym mieszka najstarszy i najmądrzejszy świetlik. Może on będzie mógł mu pomóc.

Świetlik poleciał do wielkiego lasu. Doleciał do domu najstarszego świetlika i poprosił go:
- Mam problem. Nie umiem świecić. Powiedz mi co mam robić, żebym świecił.

Stary świetlik uśmiechnął się i zapytał:
- Co lubisz najbardziej na świecie?
- Najbardziej podoba mi się, kiedy latem zboże jest już złote i ugina się od podmuchów wiatru. Odsłaniają się wtedy czerwone maki i błękitne chabry…

Stary świetlik uśmiechnął się i powiedział:
- Popatrz, już świecisz.


Bajka o smutnym chłopcu

Żył kiedyś mały, smutny chłopiec. Jego rodzice co prawda dbali o niego, kupowali mu dużo ubrań i zabawek, ale mieli dużo pracy i nie poświęcali mu zbyt wiele czasu. Chłopiec często chorował i był słaby. Dzieci nie chciały się z nim bawić, bo bardzo wolno biegał i szybko się męczył. Często śmiały się z niego, dokuczały mu i dlatego chłopiec był nieszczęśliwy. Marzył o tym, aby być dużym i silnym, lecz nie wiedział, jak to osiągnąć. 

Pewnego dnia, kiedy było mu bardzo smutno, poszedł nad strumień, który płynął obok jego domu. Usiadł na pniu zwalonego drzewa i rozmyślał o swoich kłopotach, aż w końcu zmęczony zasnął. W pewnej chwili obudził się przestraszony. Zobaczył, że na pniu obok niego siedzi jakiś obcy, dziwny człowiek. Mimo podeszłego wieku nie był przygarbiony, ale siedział prosto, a oczy miał żywe, jakby był bardzo młody. Mimo niewielkiego wzrostu zdawał się być wielki jak góra. W szczupłej i drobnej sylwetce staruszka tkwiła jakaś przedziwna siła i spokój. Chłopiec nie wiedział, co robić, czy lepiej uciec czy zostać. Starzec uśmiechnął się do niego i zapytał: 

- O czym myślałeś przed chwilą? - w tym uśmiechu była tak niezwykła siła, że chłopiec przestał się bać i zaczął rozmawiać z nieznajomym. 

- Myślałem o tym, że chciałbym być duży i silny, aby wszyscy się mnie bali i abym ja nie musiał się bać. 

- A czy nie chciałbyś być silny i odważny, by pomagać innym? Miałbyś wtedy dużo przyjaciół - rzekł starzec. 

- Jak mogę im pomagać, jeśli się ze mnie śmieją i wciąż mi dokuczają? 

- Możesz się przecież zmienić. 

- Jak mogę tego dokonać? Jestem taki, jaki jestem, słaby i chorowity - powiedział chłopiec. 

- Wszystko wokół ciebie ulega przemianom. Zmieniają się pory roku. Drzewa rosną i na wiosnę mają liście, które jesienią opadają. Są dni, kiedy jest ciepło, świeci słońce, i takie, kiedy pada deszcz. Dlaczego więc ty  nie miałbyś się zmienić? Musisz tylko chcieć. 

- E, tam! To jakieś bzdury, bardzo chcę być inny. Chcę być duży i silny, tak by się mnie wszyscy bali. Ale wcale od tego chcenia się nie zmieniam! - krzyknął młody człowiek. 

- Aby czegoś dokonać, nie wystarczy tylko chcieć, trzeba jeszcze iść na wędrówkę za swoim marzeniem. Chodź, przejdziemy się troszkę. Po drodze coś ci pokażę. 

- Nie lubię chodzić, szybko się męczę i potem bolą mnie nogi - powiedział chłopiec. 

- Może nie będzie tak źle. Jeśli będziemy zmęczeni, możemy usiąść i odpocząć. 
A jeżeli będziesz uważnie patrzył, możesz podczas tej wędrówki dużo się nauczyć. 
Chłopiec niechętnie podniósł się ze zwalonego pnia i ruszyli przed siebie. Nie przeszli nawet kilku kroków, gdy zza drzew wypadło na nich czterech wielkich zbirów. 

- Gdzie macie pieniądze? - krzyknął największy z nich. 
Chłopiec stanął nieruchomo i ze strachu nie mógł nawet uciekać. Wtedy stało się coś przedziwnego. Staruszek zaczął poruszać się szybko jak wiatr. Kilkoma zręcznymi ruchami powalił bandytów na ziemię. Fruwali w powietrzu jak wielkie drzewa wyrwane przez huragan. 

- Jak to możliwe? Jesteś stary, mały i słaby, a pokonałeś tak wielkich i silnych ludzi - zapytał chłopiec, kiedy ochłonął z przerażenia. 

- To nie było takie trudne. Jestem mistrzem kung-fu w Tai Chi Chuan. 

- Czy to znaczy, że umiesz się bić? - zapytał zdziwiony chłopiec. 

- Bicie się nie jest w tej sztuce najważniejszą umiejętnością, chociaż czasami się przydaje. Bycie kung-fu oznacza ćwiczenie się w obserwacji, w uważnym patrzeniu i słuchaniu. Jest to rozwijanie swej sztuki codzienną pracą przez całe życie. Oznacza to, że Tai Chi uczę się bardzo długo i będę uczył się dalej. 

- O, to bardzo ciekawe! Chciałbym być kiedyś taki jak ty! - zawołał chłopiec. Jak można się tego nauczyć? 

- Kiedy byłem taki jak ty, spotkałem mistrza, który zabrał mnie na wędrówkę. 
Po drodze poznał mnie z pięcioma przyjaciółmi. Spotykam się z nimi do dziś. Uczę się od nich, uważnie obserwując i naśladując ich umiejętności . Mój mistrz pokazał mi także kilka ćwiczeń, które powtarzam każdego dnia. Staram się naśladować w ruchu moich pięciu przyjaciół. Chodź, poznam cię z nimi.
Moim pierwszym przyjacielem jest woda. Od niej uczę się płynności, miękkości i siły, która powstaje z łagodności i ustępliwości. Ludzie często nie doceniają wody, bo myślą, że jest słaba. Ona jednak jest silna. Spójrz, kiedy nabierzesz jej do dzbanka, przyjmie dokładnie jego kształt, ale pozostaje sobą. A więc jest silniejsza od dzbanka. Kiedy spotyka na swej drodze kamień, opływa go i nadal dąży do celu. A popatrz tutaj. Widzisz ten kamień? Woda kapała na niego przez wiele lat, kropla po kropli, aż wyżłobiła w nim wgłębienie. A więc jest silniejsza niż kamień. Może też zamienić się w lód, wtedy staje się twarda i ostra jak metal. Woda przemienia się w chmury i przenosi się z miejsca na miejsce. Łatwo staje się deszczem, a potem szybko i miękko spada na ziemię. Woda jest wszędzie, także w nas. Od niej uczę się cierpliwości w dążeniu do celu i umiejętności pokonywania przeszkód, tak jak strumień, który wytrwale wędruje do oceanu. Bez wody nie byłoby życia na Ziemi, dzięki niej istnieją ludzie, zwierzęta i rośliny, a więc także i drzewo.  


Drzewo to mój drugi przyjaciel. W sztuce Tai Chi od niego uczę się właściwie stać w pozycjach. Drzewo rośnie wysoko i głęboko zapuszcza swoje korzenie. To pozwala mu przetrwać nawet najsilniejsze wiatry. Tak też i ja uczę się od niego opierać przeciwnościom losu i bronić swojego zdania, kiedy jest ono prawdziwe. Aby móc rozwijać tę sztukę, muszę dbać o jej podstawy, ćwicząc każdego dnia. Podobnie drzewo, które chcąc urosnąć wyżej, rozwija swoje korzenie. Drzewo daje życie mojemu kolejnemu przyjacielowi.
Ogień to mój trzeci przyjaciel. Dzięki niemu mamy światło, lepiej widzimy i przestajemy się bać. Jego ciepło powoduje, że czujemy się dobrze i bezpiecznie. W ogniu można spalić niepotrzebne śmieci, takie jak złość czy nienawiść, które zaprzątają twoje myśli. Od niego uczę się szybko i zdecydowanie działać oraz poszukiwać nowych rozwiązań swoich problemów. Ogień daje mi energię do pracy i oświetlając każde miejsce, uczy mnie zainteresowania otaczającym światem. Dzięki niemu pogłębiam swoją wiedzę. Ogień spala wszystko na popiół i gaśnie, dając życie ziemi.

Ziemia jest moim czwartym przyjacielem. Daje mi oparcie i pomaga zachować równowagę w trudnych chwilach. Jest jak matka, wszystko znosi cierpliwie, choć często bezlitośnie ją depczemy zamiast po niej chodzić. Od ziemi uczę się cierpliwości, miłości i równowagi, a także wrażliwości. Wykonując ćwiczenia, czuję każdy swój krok w kontakcie z ziemią. Stąpam delikatnie i miękko jak tygrys, bo nie chcę jej krzywdzić. W głębi ziemi rodzi się metal.

Metal to mój piąty przyjaciel. Jest twardy i sprężysty jak miecz. To on uczy mnie szybkości, wewnętrznej twardości i dyscypliny. To od niego wiem, że muszę pracować nad swoim charakterem, jeśli chcę spełnić swoje marzenia. Tak jak wykuwa się miecz, każdego dnia krok po kroku podejmuję działania, które pomagają mi dojść do celu. Od metalu uczę się też dokładności, jaką ma miecz, który przecina miejsce, którego się dotknie. Gdy metal rdzewieje, pojawiają się na nim kropelki rosy i w taki sposób daje życie wodzie.

- Jak widzisz, moi przyjaciele pomagają sobie nawzajem, a ja uczę się od nich sztuki Tai Chi. Teraz, chłopcze, kiedy ich poznałeś, możesz i ty być ich przyjacielem oraz uczyć się od nich. Znajdziesz ich wszędzie, stanowią część otaczającej cię przyrody. Są również w tobie. Twoje ciało jest jak świat, w którym żyjesz, składa się w większości z wody. Powinieneś ciągle ćwiczyć się w uważnej obserwacji. Możesz usiąść nad strumieniem i przyglądać się wodzie, wtedy usłyszysz, co do ciebie mówi. Uważne patrzenie i słuchanie oraz wrażliwość to najcenniejsze dary, jakie dostałem od swoich nauczycieli, czyli mego mistrza i moich pięciu przyjaciół. Chciałbym jednak cię przestrzec. Nasi przyjaciele są bardzo mądrzy, ale czasami lubią bawić się jak małe dzieci. Wtedy sprawiają nam dużo kłopotów. Woda może zgasić ogień. Potrafi być niebezpieczna i zagrozić nam powodzią. Ogień może stopić metal, a bywa też groźny i może spowodować pożar. Metal ścina drzewo i umie niebezpiecznie ranić. Drzewo może rozsadzić ziemię swymi korzeniami. Ziemia zasypuje wodę, pozbawiając źródła życia wiele roślin, zwierząt i ludzi. Powinieneś więc z wdzięczności za naukę coś im ofiarować. Utrzymuj swoich pięciu przyjaciół w równowadze, bądź odpowiedzialny. Dbaj o to, żeby sobie pomagali i nie kłócili się ze sobą. Jeśli będziesz uważny, staniesz się Kung Fu w Tai Chi Chuan. Chłopca tak pochłonęło słuchanie tej opowieści, że nawet nie zauważył zniknięcia staruszka. Nie był pewien, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy może był to tylko sen. Nadal siedział na pniu zwalonego drzewa, tak jakby wcale się stąd nie ruszał. Pamiętał jednak doskonale każde słowo wypowiedziane przez starca. Przypomniał sobie też ćwiczenia, których go nauczył. Zaczął ćwiczyć każdego dnia, uważnie obserwując i słuchając swoich pięciu przyjaciół. Spotykał się z nimi wszędzie: w lesie, w mieście, przyglądając się sobie. Zawsze służyli mu radą i pomocą, a on, pamiętając o przestrodze starego mistrza, dbał o utrzymanie ich w równowadze i zgodzie. Rósł, mężniał i stawał się mądrzejszy. Nigdy nie używał swoich umiejętności w złym celu. Zawsze pomagał innym ludziom.

Upłynęło wiele lat. Stał się pełnym energii i siły starszym człowiekiem. Wielu ludzi szanowało go za to, jak żył i czego dokonał. Pewnego dnia w czasie swej wędrówki znalazł się w miejscu, w którym przed wieloma laty mieszkał jako mały chłopiec. Szedł wzdłuż strumienia uważnie, słuchając wody, gdy wtem zobaczył siedzącą na pniu zwalonego drzewa smutną dziewczynkę. Pewnie ma jakieś kłopoty - pomyślał. Może będę mógł jej pomóc. Usiadł cichutko obok niej, a kiedy spojrzała na niego przestraszona, uśmiechnął się i zapytał:

- O czym przed chwilą myślałaś?
źródło: http://www.brucelee.fora.pl

'Podążaj za marzeniami'  Arkadiusz Smigielski


"Bajka o tym, jak to król francuskich żab miał wydać córkę za mąż. Ponieważ było to jego jedyne dziecko, więc za wszelką cenę chciał ją mieć przy sobie. Niestety tradycja, a także doradcy królewscy nakazywali podjąć jak najszybsze kroki celem znalezienia małżonka dla pięknej żabiej księżniczki.



Król wpadł na pomysł ogłoszenia turnieju, którego zwycięzca miałby poślubić księżniczkę. Przewrotność pomysłu polegała na niemożliwym do wykonania zadaniu turniejowym. W całym żabim królestwie pojawiły się więc afisze z informacją, że ten kto pierwszy wejdzie na ... Wieżę Eiffla ten poślubi piękną księżniczkę. W żabim świecie zawrzało: przecież to zadanie jest niewykonalne dla części gatunku ludzkiego, który stworzył to monstrum, więc jakie szanse mają małe żabki?! ... żadnych!!! Większość żabich amatorów zrezygnowała na starcie. Znalazło się jednak kilku śmiałków, którzy stwierdzili, że muszą spróbować.



Pod wieżą zebrało się mnóstwo kumkających gapiów. Turniej rozpoczęto. Kilkunastu śmiałków sam widok olbrzyma tak przeraził, że wycofali się nie pokonując nawet pierwszego stopnia. Kilku innych po pokonaniu paru stopni spojrzało w górę i po jednomyślnym - „Niemożliwe!” - wrócili do tłumu. Dwóch doszło już na trzecie piętro, ale zarówno widok w górę jak i w dół był przytłaczający, a i zgromadzeni „kibice” coraz głośniej krzyczeli, że jest to niemożliwe ... poddali się. Jednemu udało się pokonać ok. 0,1 dystansu. Spojrzał na twarze tłumu zgromadzonego pod wieżą – wszystkie krzyczały: „to niewykonalne”. Spojrzał w górę – w tym pochmurnym dniu szczyt Wieży Eiffla był ledwie dostrzegalny. Głos wewnętrzny dopełnił reszty – zszedł przegrany.



Król już zacierał ręce gdy nagle z tłumu pod wieżą wyłonił się kolejny śmiałek. Nieśmiało podszedł do pierwszego stopnia prowadzony zrezygnowanymi okrzykami gapiów: „odpuść sobie!”, „to niewykonalne!”. Pierwszy stopień ... pierwsze piętro ... już pokonał pierwszą połowę dystansu. Wolno, w swoim własnym tempie, konsekwentnie podążał do góry.



Tłum wciąż krzyczał: „zejdź, szkoda twojego czasu!”, „nikt nie jest w stanie wejść na szczyt”. Ostatnie piętro ... ostatni schodek – jest!, udało się! Pozostała już tylko droga z powrotem po odbiór nagrody – ślicznej królewny.



Na dole okrzyki, zbiegło się pełno żabich dziennikarzy: „jak ci się to udało?”, „zrobiłeś coś co było niewykonalne – jak?”, „przecież widziałeś poprzedników, którzy schodzili zrezygnowani, słyszałeś co mówili, widziałeś jak wielka jest wieża i jak wiele trudu cię czeka, słyszałeś zrezygnowane komentarze zgromadzonych – jak, słyszysz, jak ci się to udało!?"



Bohater uśmiechał się tylko milcząco. Nagle ktoś z tłumu krzyknął: „On nic nie słyszał - od urodzenia nie słyszy!” ..."